Kilka tekstów i książek o motywach i możliwościach "poprawiaczy".

 

 

Albo... albo...

Niezwykle łatwo byłoby zniszczyć chrześcijaństwo, gdyby nie było ono naprawdę darem Boga dla ludzi. Albo inaczej: gdyby Chrystus Pan nie był naprawdę Synem Bożym i Zbawicielem całej ludzkości.

 Chrześcijaństwo bowiem jest samą swoją istotą zakorzenione w konkretnych wydarzeniach historycznych — przede wszystkim w życiu, śmierci i zmartwychwstaniu tego jednego Człowieka, Jezusa z Nazaretu. Toteż wystarczyłoby w sposób wiarogodny podważyć prawdziwość istotnego przekazu na temat Jezusa Chrystusa, żeby cały gmach wiary chrześcijańskiej utracił swoje fundamenty i runął. Gdyby z Jezusem Chrystusem nie było tak, jak mówią o Nim Ewangelie, znaczyłoby to, że chrześcijaństwo jest zwyczajnym ludzkim wymysłem i tylko ze złej woli albo z duchowego lenistwa lub naiwności można by jeszcze przy nim pozostawać.

 Powyższy punkt widzenia najkrócej wyłożył apostoł Paweł:

   Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. Okazuje się bowiem, żeśmy byli fałszywymi świadkami Boga, skoro umarli nie zmartwychwstają, przeciwko Bogu świadczyliśmy, że z martwych wskrzesił Chrystusa (…). A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach (1 Kor 15,14n.17).

 W ciągu wieków nie brakowało amatorów zadania chrześcijaństwu tego jednego — wydawałoby się tak łatwego do zrealizowania — ciosu, po którym już by się nie podniosło. Cóż prostszego — myśleli sobie różni tacy, co to z góry „wiedzieli”, że wiara w Jezusa to tylko jedno wielkie nieporozumienie — niż zaproponować ludziom alternatywną historię Jezusa, która radykalnie wykluczałaby, ażeby ktoś taki mógł być Synem Bożym i Zbawicielem.

 Próbowano już chyba wszystkich możliwych scenariuszy. Jak napisał Bartłomiej Dobroczyński, recenzując tę bardzo złą (bo napisaną z nonszalancją wobec źródeł historycznych i wobec wiedzy naukowej na temat wczesnego chrześcijaństwa) książkę 1

    Chrystus był już przedstawiany jako m.in.: przybysz z kosmosu, uczeń tybetańskich i indyjskich mistrzów, posiadacz ezoterycznej wiedzy starożytnego Egiptu, potomek Majów, ale także — wespół z apostołami — konsument grzybów psychodelicznych (góra Tabor jako wizja narkotyczna), a w końcu ktoś na modłę gwiazdy rocka: lekkoduch zmierzający od imprezy do imprezy, żyjący na koszt towarzyszących mu niewiast 2.

Starsi pamiętają, że przerabialiśmy również tezę, iż Pan Jezus nie jest postacią historyczną. Głoszono, że On wcale nie zmartwychwstał, albo nawet, że nie został ukrzyżowany (o tym ostatnim z pewnością jeszcze będzie nieraz głośno, bo znajduje się w Koranie). W czasach mojej młodości „Przekrój” propagował poglądy niejakiego Dupont–Sommera, że Jezus był tylko marną imitacją żyjącego dwieście lat wcześniej Mistrza Sprawiedliwości. Stosunkowo niedawno rekordy popularności biły książki oskarżające Watykan, że położył łapę na manuskryptach qumrańskich, gdyż znajdują się w nich rzeczy, które gdy tylko staną się przedmiotem wiedzy publicznej, ostatecznie sfalsyfikują chrześcijaństwo 3.

Był jeszcze Jezus żałosny, bandyta i tchórz. Sfabrykowana o Nim opowieść była szeroko kolportowana pod protektoratem samego cesarza Maksymina Dazy na krótko przed edyktem mediolańskim. Naoczny świadek tamtej agresji na chrześcijaństwo tak ją przedstawia:

    Podrobiono wtedy Akta Piłata i Zbawiciela naszego, pełne wszelkiego rodzaju bluźnierstw przeciwko Chrystusowi. Za zgodą władcy porozsyłano je po całym państwie wraz z rozkazem na piśmie, by je wszędzie bez wyjątku, po wsiach i w mieście, podano do publicznej wiadomości i by je nauczyciele dzieciom wykładali w ramach zwykłej nauki szkolnej oraz kazali się ich uczyć na pamięć 4.

 Szczególnie kłopotliwe dla Kościoła były preparowane przez ludzi spoza Kościoła teksty przypominające Ewangelie, ale służące propagowaniu doktryn z nią niezgodnych. Już około roku 180 święty Ireneusz — po stanowczym przypomnieniu, że Kościół zna cztery i tylko cztery Ewangelie — skarży się na gnostyków, że mają czelność puszczać w obieg sporządzone przez siebie pseudoewangelie i wmawiają ludziom w żywe oczy, że dopiero te ich apokryfy są autentyczną Ewangelią. Zresztą posłuchajmy samego Ireneusza:

    Wyzuci z wszelkiego wstydu zwolennicy Walentyna przychodzą ze swoimi piśmidłami, chełpliwie podając, że mają więcej Ewangelii, niż jest w rzeczywistości. Posunęli się bowiem do tego stopnia zuchwalstwa, że niedawno skleconą przez siebie księgę nazwali Ewangelią Prawdy, choć w niczym się ona nie zgadza z Ewangeliami apostołów, co więcej, nawet u nich samych nie może bez bluźnierstwa uchodzić za Ewangelię. Jeśli zatem napisana przez nich ewangelia jest ewangelią prawdy, a w niczym nie jest podobna do Ewangelii zostawionych przez apostołów, to każdy nieuprzedzony człowiek może na podstawie tekstów stwierdzić, że to już nie jest Ewangelia prawdy przekazana nam przez apostołów 5.

 Słowem, gnostycy działali wówczas jak typowi pasożyci. Chcieli się przyssać do chrześcijaństwa, żeby się żywić jego kosztem; jego popularność próbowali wykorzystać do propagowania swoich doktryn. Mieli gdzieś prawdę o Jezusie, chcieli się nią tylko posłużyć do własnych celów. To dlatego starczyło im czelności, żeby manipulować przy Jego biografii, żeby swoje własne wymysły na Jego temat stawiać ponad prawdę autentycznych Ewangelii.

 Chrześcijanie trzech pierwszych stuleci z wielką stanowczością protestowali przeciwko tej skierowanej przeciwko Kościołowi i jego wierze agresji duchowej różnych środowisk gnostyków, które m.in. przez podrzucanie swoich apokryfów usiłowały wywrócić wiarę w Jezusa Chrystusa.

   Jeśli Pan Jezus Chrystus zlecił nauczanie apostołom, to jest czymś zrozumiałym, że nie wolno słuchać innych nauczycieli poza ustanowionymi przez Chrystusa — pisał w roku 200 Tertulian. — Tylko apostołów rozesłał On celem głoszenia nauki objawionej. Tego zaś, czego nauczali apostołowie, tzn. tego, co im Chrystus objawił, nie poznajemy inaczej, jak tylko za pośrednictwem założonych przez nich Kościołów 6

 „Kim właściwie jesteście?” — woła oburzony Tertulian do głośnych wówczas gnostyków, zniekształcających postać Chrystusa Pana i „poprawiających” Pismo Święte, a nawet podrzucających swoje apokryfy.

    Kim właściwie jesteście? Kiedy i skąd przybyliście? Dlaczego rządzicie się na naszym terenie, choć do nas nie należycie? Jakim prawem, Marcjonie, trzebisz mój las? Kto ci pozwolił, Walentynie, zmieniać bieg moich strumieni? Kto cię upoważnił, Apellesie, do przesuwania moich granic? Moja jest posiadłość! Jak więc możecie wy, obcy, na niej siać i pasać? Moja jest posiadłość, od dawna ją posiadam, pierwszy wszedłem w jej posiadanie, prawnie przekazali mi ją pierwotni właściciele. Ja jestem spadkobiercą apostołów! 7

 Trudno się dziwić oburzeniu Tertuliana. Jako żarliwie wierzący chrześcijanin nie umiał spokojnie patrzeć na to, jak gnostycy wchodzą na teren naszej wiary i próbują włożyć swoje falsyfikaty w miejsce prawdziwych Ewangelii, aby niszczyć wiarę w Chrystusa i zastępować ją własnymi fantasmagoriami na Jego temat.

 Patrzcie! — ironizuje Tertulian — teraz całe nasze chrześcijaństwo trzeba przekreślić, bo przyszli gnostycy i dopiero oni przynieśli nam „prawdę” o Chrystusie:

   Dopóki nie przyszli ci heretycy, cały Kościół był pogrążony w błędzie! Prawda czeka na wolność, którą otrzyma z rąk marcjonitów i walentynian! Bo do tej pory na próżno głoszono Ewangelię, na próżno wierzono, na próżno spełniono tak wiele czynów wiary, na próżno tyle cudów, działania tylu charyzmatów, na próżno tyle czynności kapłańskich, tyle sprawowanych posług, wreszcie na próżno tylu wierzących uwieńczyło swoją wiarę męczeństwem! 8

 Jeżeli z Chrystusem naprawdę jest tak, jak w Niego wierzymy — formułuje Tertulian szczególnie ważny argument — jeżeli On naprawdę jest Synem Bożym, który przyszedł do całej ludzkości, żeby wyzwolić nas od grzechu i doprowadzić do życia wiecznego, to niewątpliwie sam Duch Święty troszczy się o to, żeby w Kościele Chrystus był głoszony prawdziwie:

    Przecież Duch Święty po to został posłany przez Chrystusa, po to On Go wyprosił od Ojca, żeby był Nauczycielem Prawdy. Czyżby On zlekceważył swój obowiązek i dopuścił do tego, żeby Kościoły inaczej rozumiały i w co innego wierzyły, niż On sam ustami apostołów głosił? Czy w ogóle da się pomyśleć, że zgodność w wierze tak licznych i tak wielkich Kościołów jest wyznawaniem błędu? 9

 Doprowadźmy tę myśl do końca. Sprawa Jezusa z Nazaretu stawia nas w perspektywie: albo — albo. Albo naprawdę Bóg aż tak nas umiłował, że dał nam własnego Syna, który za nas umarł i po swoim zmartwychwstaniu ma moc obdarzać nas życiem wiecznym. Otóż jeżeli taka właśnie jest prawda o Jezusie, to z całą pewnością Bóg zatroszczył się o to, ażeby ludzie wszystkich pokoleń mieli dostęp do Jego autentycznej Ewangelii. Słowem, jest z gruntu niemożliwe, ażeby prawda o Nim została przysypana pyłem wieków, zapomniana lub przywłaszczona i przeinaczona przez takich czy innych ludzi złej woli.

 Albo też Jezus ani nie jest Synem Bożym, ani nie ma mocy odpuszczania grzechów, ani też nie zmartwychwstał. A w takim razie ci, którzy w Niego wierzą, są zwyczajnymi głupcami, jak to trafnie wyraził apostoł Paweł: „Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania” (1 Kor 15,19). Jeżeli wówczas kogoś nadal interesują pytania typu: a może On w ogóle nie istniał? a może był żonaty? a może na krzyżu popadł tylko w letarg i po odratowaniu żył jeszcze wiele lat? — Bóg z nim, mnie taki klub zainteresowań w ogóle nie pociąga. Sądzę jednak, że kogo takie właśnie pytania interesują, ten zapewne w Jezusa nie wierzy.

 Jedno szczególnie rzuca się w oczy u amatorów sfalsyfikowania chrześcijaństwa za pomocą podważenia przekazanych przez cztery Ewangelie dziejów Jezusa — i pod tym względem książka Dana Browna stanowi przykład wręcz wzorcowy: niezwykła łatwość w posługiwaniu się kłamstwem i dezinformacją 10, ponadto wielka niechęć do Kościoła, zwłaszcza katolickiego, oraz nałogowe obrzucanie tegoż Kościoła, a szczególnie jego pasterzy, błotem i przypisywanie im jak najgorszych intencji.

 Mam rację albo jej nie mam, ale taka postawa duchowa nieodparcie mi się kojarzy z tym niedobrym duchem, o którym Pan Jezus mówił, że „w prawdzie nie wytrwał, bo prawdy w nim nie ma, a kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (J 8,44).

 

1 Dan Brown, Kod Leonarda da Vinci, Warszawa 2004. Warto zauważyć jeszcze inną, też bardzo sprawiedliwą recenzję tej książki: Michał Wojciechowski, Fałszywy kod, "Więź” 7/2004, s. 138–140.

2 Bartłomiej Dobroczyński, Pan Samochodzik i małżonka Jezusa, „Tygodnik Powszechny” z 16 maja 2004 roku.

3 Rzetelny opis tych zarzutów znaleźć można w książce: Otto Betz i Rainer Riesner, Jezus, Qumran i Watykan. Kulisy Trzeciej Bitwy o Zwoje znad Morza Martwego, The Enigma Press, Kraków 1996, 237 s.

4 Euzebiusz z Cezarei, Historia kościelna, 9,5,1; przeł. Arkadiusz Lisiecki, Poznań 1924, s. 397. Nawet w XX wieku niektórzy tworzyli u swoich dzieci barierę immunologiczną przeciwko chrześcijaństwu za pomocą intensywnie negatywnego obrazu Jezusa: „Cała moja wiedza na temat Jezusa pochodziła z niesławnego zbioru legend napisanego w średniowieczu i zatytułowanego Toledot Jeszu (Historia Jezusa). Część tej książki stanowią wypisy z Talmudu, na przykład o tym, że Jezus był nieślubnym dzieckiem Marii i że zmusił ją do ujawnienia tego faktu. Przeczytałem także o tym, że uczył się magii w Egipcie, a Jego wniebowstąpienie było tylko sztuczką” (Rachmiel Frydland, Przeznaczeni na zagładę, Wydawnictwo Sofer, Kraków 1996, s. 45).

5 Św. Ireneusz, Adversus haereses, 3,11,9; przeł. Andrzej Bober SI, W światłach ekumeny. Antologia patrystyczna, Kraków 1965, s. 45. Toteż dosłownie ręce opadają w obliczu twierdzeń niektórych współczesnych wrogów chrześcijaństwa, jakoby starożytny Kościół używał osiemdziesięciu różnych Ewangelii i dopiero w roku 325 na soborze w Nicei (albo na synodzie rzymskim w roku 382, albo jeszcze kiedy indziej — bo dla tego rodzaju siewców kłamstwa prawda nie ma przecież znaczenia, liczy się tylko to, żeby mącić) wypromował cztery kanoniczne Ewangelie, i wyrzekł się pozostałych, nazywając je apokryfami. Pisałem o tym w artykule: Ewangelie i apokryfy, w: Jacek Salij, Tajemnice Biblii, Wydawnictwo W drodze, Poznań 2003, s. 65–70.

6 Tertulian, Preskrypcja przeciw heretykom, 21, przeł. Emil Stanula; w: tenże, Wybór pism, opr. Wincenty Myszor i Emil Stanula, Warszawa 1970, s. 57.

7 Tertulian, op. cit., 37; s. 72.

8 Ibidem, 29; s. 64.

9 Ibidem, 28; s. 63.

10 Sprostowanie wielu błędów i przeinaczeń Dana Browna znaleźć można w książce: Amy Welborn, De–Coding Da Vinci: The Facts Behind the Fiction of The Da Vinci Code, 2004, 144 s. Po polsku książkę — po tytułem Zrozumieć kod Da Vinci — zamierza wydać Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne. Sam tej książki jeszcze nie czytałem.

Jacek Salij OP

www.miesiecznik.wdrodze.pl/

 

SKĄD WIADOMO, ŻE PISMO ŚWIĘTE JEST PISMEM ŚWIĘTYM?

  /pytanie/  Przypadkowo przeglądając Biblię, zwróciłem uwagę na Księgę Mądrości, która bardzo mnie zainteresowała. Nie było czasu, żeby ją przeczytać do końca, a pożyczyć nie chciałem, bo jakoś wstyd było się przyznać, że nie mam własnej Biblii. To zdopingowało mnie i postarałem się o własną Biblię. Szukam Księgi Mądrości -- nie ma. Idę do księdza i pytam, co to znaczy, a ten mi na to, że mam Biblię w wydaniu protestanckim, a protestanci Księgi Mądrości nie uznają. Było to tak nieoczekiwane, jakby mnie kto zdzielił obuchem. Nie będę tu opisywał, jakie różne pytania zaczęły nawiedzać moją biedną głowę. W końcu sprowadziło mi się to wszystko do jednego pytania: A skąd w ogóle wiadomo, że Pismo Święte jest Pismem Świętym? Może to pytanie naiwne, ale czasem mi się wydaje, że jeśli nie znajdę na nie odpowiedzi, to moja wiara utraci grunt pod nogami.

 Zacznę od przedstawienia w karkołomnym skrócie najważniejszych faktów, odnoszących się do postawionego przez Pana problemu. Najpierw zwróćmy uwagę na pewną informację zawartą w Dziejach Apostolskich, która z naszym tematem zdaje się nie mieć nic wspólnego. Informacja ta brzmi następująco: "Saduceusze bowiem mówią, że nie ma zmartwychwstania ani anioła, ani ducha, a faryzeusze uznają jedno i drugie" (23,8). Otóż różnice te wzięły się stąd, że saduceusze uznawali tylko Pięcioksiąg Mojżeszowy, w którym nie ma jeszcze wyraźnej nauki o zmartwychwstaniu ani o aniołach, faryzeusze zaś włączali do Pisma Świętego również księgi proroków, Psalmy oraz wiele innych utworów, należących dziś do Starego Testamentu.

 Tu warto przypomnieć pedagogię, jaką wobec saduceuszów zastosował kiedyś Pan Jezus. Przyszli raz do Niego, ażeby wyszydzić głoszone przez Niego zmartwychwstanie. Pan Jezus nie chciał wchodzić z nimi w uczone dyskusje: pokazał im po prostu, że nie potrafią w wierze przeczytać nawet Pięcioksięgu Mojżesza, w którego Boże natchnienie przecież wierzyli. "Co zaś dotyczy umarłych, że zmartwychwstaną -- odpiera ich szyderstwa Pan Jezus -- czyż nie czytaliście w księdze Mojżesza, (...) jak Bóg powiedział do niego: <Ja jestem Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba>. Nie jest On Bogiem umarłych, lecz żywych" (Mk 12,26n).

 Ostatecznie listę swoich ksiąg świętych ustalili Żydzi na zjeździe w Jamnii ok. 100 roku ery chrześcijańskiej. Autorytet wielkiego rabbiego Akiby zadecydował wówczas o tym, że starozakonni uznali Boże natchnienie Pieśni nad Pieśniami. Natomiast niepodległościowa atmosfera, jaka przenikała ówczesne środowiska żydowskie (przypomnijmy sobie rolę rabbiego Akiby w późniejszym nieco od omawianych wydarzeń powstaniu Bar Kochby!), sprawiła, że w Jamnii odrzucono z żydowskiego zbioru ksiąg świętych te pisma, które były napisane w języku greckim, m.in. Księgę Mądrości.

 Mamy więc już -- z grubsza rzecz biorąc -- trzy różne listy ksiąg Starego Testamentu: kanon saducejski (o ile mi wiadomo, dziś trzymają się go karaimi), kanon rabbiego Akiby (uznawany do dziś przez Żydów) oraz kanon przyjęty od wieków w Kościele katolickim, zawierający również najpóźniejsze księgi żydowskie ery przedchrześcijańskiej, między innymi Księgę Mądrości, Księgę Syracha, dwie Księgi Machabejskie.

Że Chrystus i Apostołowie również te ostatnie księgi uważali za część Pisma Świętego, wskazują na to świadectwa, zawarte w Nowym Testamencie. Na przykład z Księgi Mądrości Apostołowie zaczerpnęli jedyną w swoim rodzaju terminologię, za której pomocą przedstawiają przedwieczność Syna Bożego i Jego równość z Ojcem (np. Hbr 1,3; Kol 1,15; por. Mdr 7,25n). Również bezpośrednio z Księgi Mądrości (15,7) został wzięty obraz Boga-Garncarza w Pawłowym wywodzie na temat przeznaczenia (Rz 9,21). A kiedy w Księdze Syracha czytamy upomnienie: "Nie oddawaj się nierządnicom, abyś nie stracił swego dziedzictwa" (9,6) -- czyż nie przypomina nam się natychmiast przypowieść Pana Jezusa o synu marnotrawnym (por. zwłaszcza Łk 15,30)? Co jeszcze bardziej godne uwagi: Stary Testament jest cytowany w Ewangeliach i w pismach apostolskich nie w bezpośrednim przekładzie z hebrajskiego, ale według Septuaginty, słynnego przekładu greckiego, który często odbiega nieco od hebrajskiego oryginału, próbuje bowiem uwyraźnić i pogłębić sens religijny poszczególnych wydarzeń i wypowiedzi.

 O ile Stary Testament był już w całości ukształtowany, kiedy Chrystus Pan przystąpił do założenia Kościoła, o tyle zupełnie inaczej było z Nowym Testamentem. Jego poszczególne księgi były pisane już w Kościele i przyjmowane przez niego jako nieomylne, natchnione przez Ducha Świętego słowo Boże. Spostrzeżenie to bardzo nam się przyda, kiedy będziemy szukali odpowiedzi na Pańskie pytanie.

 Otóż na Nowy Testament złożyły się Pisma Apostołów oraz takie teksty, które zostały napisane z ich polecenia i przez nich przekazane Kościołowi. Rozstrzygającym zaś świadectwem, że nie były one dla Kościoła słowem ludzkim (choćby bardzo prawdziwym i pełnym pobożności), ale słowem Bożym, przemieniającym serca, było to, że czytano je podczas odprawiania Eucharystii.

 Jednak tu właśnie zaczynają się problemy. Żeby czytać poszczególne księgi podczas liturgii, trzeba je było mieć. Toteż poszczególne gminy chrześcijańskie kompletowały sobie poszczególne pisma apostolskie. Zdarzało się, że wśród świętych zwojów zabrakło którejś księgi i nie od razu zdano sobie z tego sprawę. Kiedy z kolei dopiero po dłuższym czasie zauważono, że w jakichś gminach czyta się księgę gdzie indziej nie znaną, pojawiało się pytanie, czy to naprawdę jest księga natchniona, skoro myśmy jej tak długo w ogóle nie znali. Zdarzało się również, że jakiś biskup czy kapłan -- w najlepszej woli -- włączył do ksiąg czytanych podczas Eucharystii jakiegoś podrzutka, na przykład bardzo pobożne skądinąd i prawowierne pismo poapostolskie pt. Pasterz.

 Na dobrą sprawę, lista ksiąg Nowego Testamentu była wyraźnie skrystalizowana już w II wieku, ale co najmniej jeszcze przez dwa wieki pojawiały się pytania, czy ta lub owa księga należy do pism natchnionych, jako że w jakimś mieście lub regionie wciąż jeszcze miano problemy, czy ją czytać podczas świętej Eucharystii. Najczęściej pytania te dotyczyły Listu do Hebrajczyków, listów apostolskich Jakuba i Judy oraz Apokalipsy. Trudności budziła scena spotkania Chrystusa z cudzołożnicą, zapisana w ósmym rozdziale Ewangelii św. Jana, jako że nie było jej w niektórych kodeksach tej Ewangelii. Nie bez wpływu ustalonego w Jamnii kanonu rabbiego Akiby pojawiły się również -- zwłaszcza w Kościołach wschodnich -- problemy, czy powinno się czytać podczas liturgii te księgi Starego Testamentu, które nie należą do Biblii żydowskiej.

 Na marginesie -- ale naprawdę tylko na marginesie, jako że herezjom tym nie udało się wprowadzić swoich idei i postulatów do Kościoła -- warto zasygnalizować istnienie radykalnych herezji, które odrzucały w całości bądź cały Stary Testament, bądź niemal cały Nowy Testament. Cały Stary Testament odrzucali marcjonici, później manichejczycy. Z kolei ebionici, którzy wysoko cenili Stary Testament, zwalczali gwałtowanie Listy św. Pawła, ale z Nowego Testamentu przyjmowali praktycznie tylko Ewangelię Mateusza.

Tak czy inaczej, Pismo Święte było w Kościele jednoznacznie ustalone od dobrych ponad tysiąca lat, kiedy postanowili poddać je kontroli Luter, Kalwin oraz inni reformatorzy. Samą ideę rewizji Pisma Świętego już przed nimi sformułował Erazm z Rotterdamu, niezwykle zasłużony w dziedzinie krytycznego ustalenia tekstów świętych, właściwie ojciec tej dyscypliny biblijnej. Erazm przypomniał między innymi dawne pytanie co do kanoniczności Listu Jakuba oraz Apokalipsy.

 Erazm i Luter były to dwa biegunowo różne temperamenty, które starły się zresztą ze sobą bezpośrednio w słynnej polemice na temat wolnej i niewolnej woli. Otóż Erazm przypomniał tylko dawne pytania. Luter zaś nie miał już wątpliwości, że ani Apokalipsa, ani List Jakuba, ani List do Hebrajczyków nie są księgami natchnionymi. Apokalipsę przywrócił do łask, kiedy w jej działających na wyobraźnię obrazach zaczął dostrzegać zapowiedzi współczesnych sobie wydarzeń.1 Ale o Liście św. Jakuba -- w którym znienawidził zwłaszcza wywód, że "wiara bez uczynków martwa jest" (2,24-26) -- do końca życia wyrażał się -- delikatnie mówiąc -- z niechęcią. "Ani jedna w nim sylaba nie dotyczy Chrystusa", "jest to list papistów", "źle wnioskuje Jakub", "nie jest tak, jak roi sobie Jakub" -- to autentyczne wypowiedzi Lutra, wszystkie pochodzą z końca jego życia.2 Tylko jeszcze Księgi Machabejskie traktował Luter z równą nieżyczliwością, a to z powodu znajdującego się w nich tekstu, który mówi o modlitwie za umarłych.

 Nie umiem powiedzieć, jak to się stało, że Kościoły protestanckie na szczęście zachowały w końcu cały Nowy Testa-ment, łącznie z Listem św. Jakuba. Nie wiem również, kiedy ostatecznie protestanci (w każdym razie główne ich denominacje) zdecydowali się ograniczyć Stary Testament do kanonu z Jamnii. Kiedyś zupełnie przypadkowo natrafiłem na wypowiedź Kalwina (Institutiones, lib. l cap. l,l8), z której zdaje się wynikać, że Księga Mądrości była dla niego autentyczną częścią Pisma Świętego. Podobnych wypowiedzi znalazłoby się u reformatorów, a nawet u ich następców, więcej. Na przykład w książce, napisanej około roku 1600, luteranin Filip Camerarius powołuje się z wiarą na tekst z Księgi Syracha,3 dziś przez protestantów nie uznawanej.

 Odtworzenie procesu powracania protestantów do wszystkich ksiąg Nowego Testamentu oraz ich odchodzenia od napisanych po grecku tekstów starotestamentalnych będzie miało ogromne znaczenie ekumeniczne. Prawdopodobnie gdzieś tu bowiem dałoby się znaleźć przesłanki dla naszego spotkania przy dokładnie tym samym dla wszystkich Piśmie Świętym.

 I teraz dopiero podejmijmy Pańskie pytanie: Skąd wiadomo, że Pismo Święte jest Pismem Świętym? Żeby nie zgubić się w obliczu tego pytania, przypomnijmy rzecz absolutnie podstawową: Początkiem, istotą i pełnią naszej wiary jest Jezus Chrystus, Syn Boży i nasz Odkupiciel, który żyje i który prowadzi nas do życia wiecznego. Nie dlatego wierzymy w Chrystusa, że mówi nam o Nim Pismo Święte, ale dlatego Biblia jest dla nas Pismem Świętym, że wynika to z naszej wiary w Chrystusa, Syna Bożego.

 Zastosujmy tę zasadę najpierw do Starego Testamentu. Nie dlatego stanowi on dla nas słowo Boże, że jest religijną księgą Żydów, ale dlatego, że tę religijną księgę Żydów Chrystus nauczył nas traktować jako Pismo Święte. Wielokrotnie wskazywał On na to, że Mojżesz i prorocy pisali w Bożym natchnieniu i przygotowywali Jego przyjście. "I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im -- tzn. uczniom z Emaus -- co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego" (Łk 24,27). A jeszcze za swego ziemskiego życia, kiedyś przyszedł do synagogi w Nazarecie, przeczytał fragment Księgi Izajasza i "począł do nich mówić: <Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli>" (Łk 4,21). Kiedy indziej, w rozmowie z faryzeuszami, przytacza wyjątek Psalmu 110, żeby ich naprowadzić na prawdę o boskości Mesjasza (Mt 22,41-46). Kiedyś znów zarzucał swoim przeciwnikom, że zajmują się Pismem Świętym w sposób bezpłodny, bo to nie przybliża ich do Niego, który jeden może obdarzyć człowieka życiem wiecznym: "Badacie Pisma, ponieważ sądzicie, że w nich zawarte jest życie wieczne: a właśnie one dają o Mnie świadectwo. A przecież nie chcecie przyjść do Mnie, aby mieć życie" (J 5,39n). Takich sytuacji znajdziemy w Ewangeliach znacznie więcej.

 Co do Nowego Testamentu, to wręcz taka była chronologia, że najpierw uwierzono w Chrystusa i tę Dobrą Nowinę o zbawieniu głoszono innym, a dopiero potem zostały napisane Ewangelie i listy apostolskie. Jak doszło do tego, że teksty te zostały uznane za Pismo Święte? Są na to dwie odpowiedzi: odpowiedź niewiary i odpowiedź wiary. Z perspektywy niewiary wydaje się rzeczą logiczną przyjąć, że to Kościół -- zwłaszcza w osobach Apostołów oraz ich następców -- zdecydował o tym, że te, a nie inne księgi stanowią Pismo Święte.

 Dla wiary stanowisko takie jest nie do przyjęcia i ma właściwie wszystkie cechy bluźnierstwa. Bo jeśli Pismo Święte jest naprawdę słowem Bożym, to jest nim od samego początku, a nie dopiero wskutek tego, że ktoś je uznał za słowo Boże. Zarazem wiara nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że Bóg chciał, aby Ewangelie oraz inne święte pisma Apostołów powstały w Kościele i żeby przez Kościół zostały rozpoznane jako słowo Boże. Inaczej mówiąc, księgom natchnionym nie była potrzebna ratyfikacja Kościoła, ale było rzeczą po prostu niemożliwą, żeby nie zostały one rozpoznane przez Kościół jako księgi natchnione.

 To jest oczywistą konsekwencją naszej wiary w Chrystusa Zbawiciela: Jeśli wierzymy, że Syn Boży stał się człowiekiem i naszym Zbawcą, to już doprawdy małodusznością byłoby posądzić Pana Boga o to, że nie zatroszczył się o nieomylny i napełniony Jego mocą przekaz tej radosnej nowiny albo że dopuścił do tego, że któraś z natchnionych przez Niego ksiąg nie została przez Kościół rozpoznana, albo że jakiś czysto ludzki podrzutek -- choćby nawet zawierał samą prawdę -- wszedł na trwałe do zbioru ksiąg świętych. Wierząc w Chrystusa, wierzymy przecież, że został nam dany Duch Święty, który "nas wszystkiego uczy i przypomina nam wszystko, co On nam powiedział" (J 14,26).

 Sama zresztą historia to potwierdza, że rozpoznanie pism natchnionych dokonało się w Kościele. Nie obyło się bez zmagań i trudów -- co sygnalizowałem wyżej -- ale tak już jest z wszelkim darem Bożym, że trzeba go szukać i aktywnie się na niego otwierać. I mamy wszystkie powody, żeby zaufać Panu Bogu, że to, w czym Kościół jako Kościół rozpoznał słowo Boże, jest całym słowem Bożym i tylko słowem Bożym. Bez żadnych braków i bez żadnych podrzutków. Inaczej fałszem byłaby obietnica Chrystusa, że będzie z nami po wszystkie dni aż do skończenia świata (Mt 28,20).

 To, że rozpoznanie Pisma Świętego dokonało się w Kościele, a nie w jakiejś przestrzeni abstrakcyjnej, podkreślają wyraźnie również niektórzy teologowie protestanccy. W rozprawie Appela, do której już się odwoływałem, przytoczono wiele ich wypowiedzi na ten temat. "Kto przyjmuje pojęcie kanonu jako już ustalone -- pisał William Wrede -- poddaje się w ten sposób autorytetowi biskupów i teologów tamtego stulecia. Kto tego autorytetu nie uznaje w innych sprawach, (...) słusznie uczyni, jeśli zakwestionuje go również tutaj."4 To bardzo groźna wypowiedź, ale logiczna. Na szczęście wiara naszych braci protestantów okazuje się większa od wyłożonej tu logiki. W duchu tej samej logiki, ale w sposób, który nie wyklucza wniosków nawet dokładnie przeciwnych, wypowiedział się trzydzieści lat temu G. Ebeling: "Jeśli zarówno zawartość kanonu, jak sens kanoniczności znajduje się po prostu poza dyskusją, to protestantyzm staje na gruncie katolickim: gdyż zasadza się wówczas na nieomylności rozstrzygnięcia wczesnokatolickiego Magisterium".

Natomiast wypowiedź Paula de Lagarde idzie tak daleko, że albo nie zrozumiałem jej sensu, albo ten protestancki teolog był kryptokatolikiem: "Nowy Testament jako taki jest dziełem Kościoła katolickiego. Poddajemy się temu Kościołowi, jeśli przyjmujemy jego dzieło. Będzie czymś jedynie słusznym, jeśli uznamy jego autorytet również w innych sprawach".

 Jedno w tej wypowiedzi domaga się uściślenia: oczywiście nie Nowy Testament, ale jego rozpoznanie było dziełem Kościoła katolickiego. Rozpoznał zaś Kościół w poszczególnych księgach Starego i Nowego Testamentu słowo Boże dzięki Duchowi Świętemu, który jest nam dany.

 P.S. Mamy już po polsku niezwykle ważny dla naszego tematu, pochodzący z pierwszej połowy III wieku, Orygenesa List do Juliusza Afrykańczyka na temat historii Zuzanny, tłum. S. Kalinkowski, w: Orygenes, Korespondencja, Kraków 1997, ss. 62-84.

 

1 Y. Congar, L'Apocalypse pour Luther, "Reuve des Sciences Philosophiques et Théologiques" 68/1984, s. 94-100.

2 Dwie pierwsze wypowiedzi pochodzą z roku 1542, z Mów przy stole, dwie ostatnie z przedmowy do Pierwszej Księgi Mojżesza, która znajduje się w wydaniu Biblii z roku 1546 (cyt. za: N. Appel, Kanon und Kirche. Die Kanonkrise im heutigen Protestantismus, Paderborn 1964, s. 243).

3 Camerarius, Prawdziwa i wierna relacja o uwięzieniu w Rzymie, Warszawa 1984, s. 252.

4 Ten i dwa następne cytaty powtarzam za: N. Appel, dz. cyt., s. 117-118.

 www.mateusz.pl/ksiazki/js-pn/js-pn_10.htm

 www.mateusz.pl/ksiazki/js-pn/

docer.pl/doc/n8e8e0x

chomikuj.pl/geodominik/eBook/Messori+Vittorio/Messori+Vittorio+-+Pytania+o+Chrzescijanstwo,434330079.txt